Seriale: oglądam. I się nie wstydzę :-) Bo też i dziś coraz więcej jest takich produkcji, które poziomem wybijają się ponad pełnometrażowe filmy.
Mało jest takich seriali - oczywiście w moich ulubionych nurtach - których nie wypróbowałam. To nie jest przypadkowe słowo - są takie seriale, które straciły moje zainteresowanie po jednym odcinku, albo i po kilku minutach. Są i takie, które przyspawały mnie do kanapy na dobre.
Dla wielu znajomych jestem źródłem serialowych podpowiedzi. Gdy po raz kolejny usłyszałam "to co mam teraz oglądać? o tym byś mogła napisać!" postanowiłam, że wasze życzenie będzie mi rozkazem. Obiecuję raz na jakiś czas zarekomendować Wam jakąś produkcję, szczególnie z gatunku tych, które nie są szczególnie reklamowane, w których nie grają wielkie gwiazdy, które dają coś więcej niż rozrywkę - dają refleksję.
Wśród moich ulubionych seriali szczególne miejsce (zaraz po duńskich, ale o tym innym razem) zajmują produkcje brytyjskie. To zwykle miniseriale, a nie niekończące się opowieści. Mniej tu ładnych ludzi, mniej prostych odpowiedzi, więcej emocji i powodów do niepokoju - nazwijmy go egzystencjalnym.
"Luther", "Broadchurch", "Line of duty", "Chasing shadows" - każdą z tych produkcji gorąco polecam. Jeśli jednak miałabym was nakłonić do obejrzenia tylko jednego brytyjskiego serialu to byłby to "The fall" (czyli "Upadek"). Wprawdzie to koprodukcja brytyjsko-amerykańska, ale w wyjątkowo nieamerykańskim klimacie.
"Upadek" trudno jednoznacznie zaklasyfikować - to bardziej thriller niż kryminał, nie byłoby też przesadą nazwanie tej produkcji "psychologiczną" czy "obyczajową". W pierwszej minucie pilotowego odcinka poznajemy seryjnego zabójcę Paula Spectora. Schwytać ma go Stella Gibson (absolutnie znakomita Gillian Anderson) - wstrząsająco zimna, władcza, ale niezwykle przenikliwa inspektor z Londynu, która od razu z swoich współpracownikach z Belfastu budzi skrajne emocje.
Kryminalna fabuła w tej kilkuodcinkowej opowieści nie jest najważniejsza, choć przyznać trzeba, że zarysowana jest z pomysłem. Tym co sprawiło, że nie mogłam przestać oglądać była warstwa psychologiczna tej opowieści - przede wszystkim motywy postaci. Dodatkowej wartości dodawały ciekawie pokazane realia życia i policyjnej pracy w Belfaście i niepokojący klimat całości.
Lista zalet tej produkcji jest długa. Muszę wspomnieć o rewelacyjnej grze aktorskiej - Gillian w roli kobiety u władzy zachwyca, Jamie Dornan (niedługo będzie rozpalał zmysły pań w filmowej wersji powieści "Pięćdziesiąt twarzy Greya", na która na pewno się nie wybiorę) jako zabójca i jednocześnie dobry mąż i ojciec jest aż za bardzo przekonujący. Na drugim planie jest też kilka świetnie zarysowanych postaci.
Do tego moje serce zdobyły rewelacyjne zdjęcia (Belfast w kadrach Emmeta Scalana zachwyca swoim nostalgicznym, klimatem) oraz niepokojąca ścieżka dźwiękowa Davida Holmsa - tematu przewodniego mogłabym słuchać bez końca.
Wróćmy jednak do emocji. Jest w tym serialu kilka takich scen, które na długo ze mną zostaną. Czasem jako nocne koszmary. Po obejrzeniu pierwszego sezonu (drugi przede mną) przez kilka dni nie mogłam się otrząsnąć - patrzyłam na zwyczajnych ludzi i zastanawiałam się, czy nie kryją w sobie tajemnic tak mrocznych tak jak ta głównego bohatera. Zastanawiałam się też nad genezą potwora, który w tym serialu ma taką zwyczajną twarz, tak daleką od demonicznego Haniballa.
Zaufajcie mi ten jeden raz - znajdźcie czas na "Upadek". A potem napiszcie o tym jakie w Was obudził emocje.
[ASIA]
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz